1 marca 1982 rano, około godziny 9.00, do moich drzwi ktoś zadzwonił. Przede mną stał chłopiec, którego widziałam po raz pierwszy. Przedstawił się, że jest od Ciotki Kryśki z Wałowej i nazywa się Krzysztof Kownas. Powiedział, że przychodzi, aby w imieniu Emila zawiadomić, iż nie ma go w szkole, bo poszedł „na robotę” i będzie w domu dopiero za trzy dni.
Byłam w szoku, wściekła. Tego się nie spodziewałam. Miałam wielki żal do syna, że postawił mnie w takiej sytuacji. Próbowałam dowiedzieć się od Krzysztofa, co to za „robota” i kto ją zlecił. Okazało się, że Emil poszedł tam za niego; był z Szymonem Pochwalskim. To mnie trochę uspokoiło. „Robota” okazała się drukowaniem broszury Adama Michnika Będę krzyczał. Krzysztof prosił, abym spokojnie czekała i nie denerwowała się, ponieważ najdalej za trzy dni Emil wróci do domu. Ponadto mieszkanie, w którym drukowali książkę, jest ściśle zakonspirowane, a chłopcom przez te dwa–trzy dni ktoś będzie przynosić jedzenie. „Krzywda mu się nie stanie — zapewnił mnie Krzyś i dodał — a to jest telefon kontaktowy, w razie gdyby jednak coś się wydarzyło...” Był to telefon do Krystyny Pochwalskiej
Warszawa, 1 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Rzucili mnie na ścianę, potem tapczan, regał, jakieś twarde podłoże — podłoga, chwila stabilności, mój wzrok zaczął rejestrować konkretne obrazy, nieruchome. Trudno powiedzieć, że się rozglądałem, ale w każdym razie starałem się zobaczyć, gdzie Szymon. Leżał tak samo, jak ja — na brzuchu, nogi rozkraczone do maksimum wytrzymałości, piekący ból w kroku; to tak, jakby skóra pękała. Ręce początkowo na ziemi, otwarte dłonie.
Słyszę, że ktoś coś mi mówi. Każe coś zrobić, ale nic nie mogę zrozumieć. Wtedy zobaczyłem ciężki but na swojej ręce. Zobaczyłem ból. Ja nadal nie rozumiem, o co mu chodzi, but przechodzi na policzek i to samo ugniatanie: „Na kark łapy!”. Zaplotłem dłonie na karku, spojrzałem na Szymona, on nadal leży, ręce ma już na karku, wtedy czub innego buta uderza z piekielną siłą w jego żebra. Odgłosu, jaki wydał Szymon, nie można nazwać krzykiem ani jękiem — to po prostu ból, ten dźwięk jakby wyszedł z żołądka, z samych płuc. „Kto tu przychodził? Mów, bo jak ... w jaja, to się już nie podniesiesz!” Wtedy nie ból, a coś, na co nie ma wystarczająco mocnego słowa, poczułem w kroku, gdzieś z głębi moich wnętrzności wydobył się charkot, który niemal wyplułem z gorącą, gęstą i lepką śliną.
Potężny cios w kręgosłup, taki sam, jaki otrzymałem zaraz po tym, jak znalazłem się na podłodze. Nie wydałem żadnego dźwięku, bo już żadnego w sobie nie miałem. Czułem się jak wbijany w ziemię, wygięty do granic wytrzymałości mojego kręgosłupa. Musiałem zmienić pozycję choć na chwilę. Krzyknąłem, że powiem, iż przychodził tu taki jeden... Pozwolili mi usiąść. Powiedziałem o Marku, chciałem dać znać w jakiś sposób Szymonowi, co będę mówić. [...] Przez tę chwilę mogłem zobaczyć coś więcej niż buty i podłogę.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
Po upływie około dwóch godzin, gdy ja po trzygodzinnym śnie przygotowywałem się do roboty, a Szymon właśnie wyszedł do łazienki, usłyszałem potężny, tępy odgłos uderzenia. Powtórzyło się to dwa razy. Upewniwszy się, że to ktoś dobija się do drzwi, po sekundzie wahania, a właściwie bez żadnego wahania dostałem się na balkon. Tak jak stałem, zacząłem przeskakiwać z balkonu na balkon, wciąż jednak na tym samym poziomie. Na którymś z nich przykucnąłem, trzęsąc się cały, mniej z zimna, a bardziej ze strachu. […]
Wychyliłem się przez barierkę, zerknąłem na tamten balkon i wtedy... „Jest, mam go! — Wracaj, bo zastrzelę jak psa! — Wracaj albo skacz!” Pistolet gotowy do strzału, przerażający krzyk, okrutne oczy, zdeterminowana twarz. „Jedna sztuczka i jesteś na dole. Wracaj!”
Zacząłem wracać.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
W domu tego dnia był tylko mąż. Po południu wpadło do mieszkania kilku panów z nakazem rewizji. Przeszukali wszystko. Mąż dowiedział się od nich, że Emil został aresztowany i jest w Pałacu Mostowskich. Zaraz po rewizji mąż przyjechał po mnie i natychmiast tam pojechaliśmy. Powiedziano nam, że nazwiska syna nie ma w rejestrze zatrzymanych. Pomyślałam, że skoro nie jest pełnoletni, a dekret stanu wojennego nie obejmował niepełnoletnich, to nie wolno go aresztować i przetrzymywać w Pałacu Mostowskich. Mógł jednak zostać zatrzymany w Izbie Dziecka przy ulicy Wiśniowej.
Na Wiśniowej powiedziano nam, że nikogo takiego nie mają. Wówczas zadzwoniłam pod numer kontaktowy, który zostawił mi Krzysztof, i dowiedziałam się, iż rozmawiam z Krystyną Pochwalską. Powiedziała mi, że Szymon i Emil zostali aresztowani na ulicy Kijowskiej.
Warszawa, 3 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Emila przesłuchiwały przy nas sędzina Barbara Solarz i sędzina Katarzyńska. Przede wszystkim zapoznały się z treścią protokołów przesłuchań syna w Pałacu Mostowskich. Wynikało z nich jasno, że brał udział w akcji na pomnik Dzierżyńskiego, a to, iż drukował broszurę Michnika, stanowiło sprawę drugorzędną. Zarówno obie sędziny, jak i esbecy pytali, czy akcja na pomnik była czynem chuligańskim czy ideowo-politycznym. Syn powiedział wówczas, że był to czyn jak najbardziej ideowy. I że z kolegami, którzy brali w tym udział, spotykał się tylko na Starym Mieście, na ulicy, nie znał ich nazwisk ani adresów. Nie wydał nikogo. Wiedział, że Marek Marciniak został aresztowany, bo zrobiono im konfrontację w Pałacu Mostowskich. Obaj udawali jednak, że widzą się po raz pierwszy. Nie dali się zastraszyć i zeznali, że się nie znają. Myślę, iż w tych warunkach zachowali się wspaniale. Obaj byli zmuszani przez esbecję wszystkimi możliwymi metodami, aby wskazali głównego winnego, który wymyślił, zaplanował i poprowadził akcję na pomnik Dzierżyńskiego.
W zeznaniach Szymona Pochwalskiego o akcji na pomnik padło nazwisko Tomka Sokolewicza. Synowi pokazali protokół tych zeznań i powiedzieli, że Szymon wskazał Tomka jako na możliwego inspiratora i „mózg” całej akcji. Szymon nie mógł mieć jednak co do tego pewności, bo przecież sam nie brał udziału w akcji. (Jak się potem okazało, również Szymonowi pokazali protokół z zeznań Emila, w których rzekomo wskazał na Tomka Sokolewicza jako na pomysłodawcę akcji na pomnik.) Cały czas w trakcie przesłuchań syna w Pałacu Mostowskich esbecy wmawiali mu, że już wiedzą, iż wszystko to wymyślił Tomek Sokolewicz, że jest przywódcą młodzieżowej grupy konspiracyjnej i że Emil zostanie natychmiast wypuszczony, jeśli zezna, iż za wszystkim stoi właśnie Tomek oraz Ruch Młodej Polski z Aleksandrem Hallem na czele...
Warszawa, 5 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
17 marca 1982 w sądzie dla nieletnich odbyła się rozprawa Emila. Jeden z obecnych na niej dziennikarzy powiedział do mnie: „W stanie wojennym była to pierwsza sprawa gówniarza politycznego”. Emil, gdy mu to powtórzyłam, był bardzo dumny z tego określenia. […]
Mecenas Sawicki poświęcił dużo czasu, by znaleźć precedens prawny dla tej sprawy. I znalazł. W przeszłości zdarzyła się już akcja na pomnik Dzierżyńskiego. Studenci Politechniki Warszawskiej w 1956 roku oblali czerwoną farbą ręce Dzierżyńskiego-rzeźnika. Oni też mieli sprawę w sądzie. Zostali uniewinnieni. Mecenas Sawicki, powołując się na ten precedens, wykazał, że nie określono tego czynu jako chuligański ani jako niszczenie mienia publicznego, tylko jako akt polityczny.
Sędzina Katarzyńska uznała czyn Emila za działanie polityczne nieletniego, ideowego chłopca, który marzy o sprawiedliwej Polsce. Uznała, że był to czyn nieprzemyślany, gdyż naruszył mienie państwowe. Nie nazwała akcji na pomnik wybrykiem chuligańskim, ale próbą zamanifestowania przez młodego człowieka swojego stosunku do stanu wojennego. Ostatecznie sędzina Katarzyńska wydała wyrok: 2 lata w zawieszeniu oraz opieka kuratora do czasu osiągnięcia pełnoletności.
Warszawa, 17 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
18 marca syn [Emil Barchański, nieletni opozycjonista] szczęśliwie opuścił Zakład Poprawczy dla Nieletnich na Okęciu i wrócił do domu. Po sprawie został jeszcze raz zabrany do Pałacu Mostowskich, gdzie znów był przesłuchiwany. Obawiali się, iż zezna co innego na sprawie Tomka. Chcieli go dobrze przestraszyć. Wtedy po raz pierwszy usłyszał, co się może stać jego matce, ojcu, a także jemu. Dowiedział się, że jeśli nie będzie posłuszny, może do sprawy nie dożyć. Sugerowali, że może wypaść z okna albo pijany zginąć w wypadku. Opisywali mu, jak to się robi: wlewa się ćwiartkę do ust, a następnie wpycha pod samochód czy tramwaj. Padło również zdanie, że może się utopić. Wypadki bywają różne... Oczywiście, nie znalazło się to w żadnym protokole i syn nie był w stanie tego udowodnić. Były to rozmowy w cztery oczy, bez świadków. Powtórzył mi tylko, czym mu grozili i próbował mnie uspokoić. Byłam tymi pogróżkami przerażona.
Warszawa, 18 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Nadchodzi upalny dzień 17 maja. Na ulicach kręci się mnóstwo milicjantów. Po niedawnych manifestacjach nastąpiły dalsze obostrzenia. W samo południe idę z synem [Emilem] na sprawę Tomka i Marka. Do końca życia będę miała ten dzień w pamięci.
Młodzi ludzie zakładali wówczas na palce pierścionki zrobione z oporników (wskazujące, że stawiają opór systemowi), a także, wzorując się na Lechu Wałęsie, nosili w klapach marynarek podobiznę Matki Boskiej. Emil, zaopatrzony w ów opornik, za który można było trafić do więzienia, z wpiętym w klapę wizerunkiem Matki Boskiej, szedł na sprawę Tomka, aby złożyć zeznanie. Prosiłam go, wręcz błagałam, aby zdjął z palca opornik i odpiął z klapy wizerunek Matki Boskiej, by nie prowokować milicji. Bałam się, okropnie się bałam. Mówiłam mu, że może nie dojść do gmachu sądu na Lesznie, ponieważ po drodze stoi mnóstwo milicyjnych patroli, a przecież tak mu zależy, by powiedzieć przed sądem prawdę. Był jednak nieugięty. Odpowiedział mi: „Nie, mamo, nie zdejmę. Ja idę pod opieką Matki Bożej i nie schowam do kieszeni Jej obrazu”. Jego ufność była absolutna. I rzeczywiście, to on miał rację, nie ja. Dotarliśmy do gmachu sądu bez przeszkód. Nikt nas nie zaczepił.
Warszawa, 17 maja
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Wreszcie przyszedł moment, kiedy syn został wezwany i stanął przed sądem jako świadek. Zaraz na wstępie powiedział, że jego zeznania złożone i podpisane w śledztwie są nieprawdziwe. Kazano mu tak zeznawać, wymuszając to na nim szantażem i biciem. Podkreślił, że Tomek Sokolewicz jest niewinny. Zaznaczył, iż sam padł ofiarą prowokacji SB, bo wśród działaczy opozycyjnych kryją się jej agenci. Miał to nieszczęście, że pochwalił się właśnie jednemu z nich, udającemu wielkiego przyjaciela, uczestnictwem w akcji na pomnik, a ten prawdopodobnie go wydał. Nadal utrzymywał, że nie zna Marka Marciniaka. Podawał jedynie pseudonimy pozostałych chłopców. Nie wie, gdzie mieszkają, nie zna ich imion i nazwisk. Spotykali się w bramie na Rynku Starego Miasta.
Część zeznań złożonych w śledztwie pokrywała się z tym, co mówił teraz, ale tym razem wyraźnie podkreślił: został użyty do tego, by „wsadzić” Tomka Sokolewicza. Wyjaśnił, że otrzymał już wyrok sądu dla nieletnich, znajduje się pod opieką kuratora, a Tomek był tylko jego kolegą ze szkoły, z którym wymieniali poglądy na temat panującego ustroju. Syn podkreślił, że obaj liczą na to, iż ustrój ten zmieni się na lepszy, o co chcą i będą walczyć. Wszystko, co mówił, cała jego postawa była tak szalenie ideowo-młodzieńcza, że niektórzy ludzie siedzący na sali sądowej mieli w oczach łzy wzruszenia.
Opowiedział, co mu robiono w śledztwie. Mówił jasno, precyzyjnie i głośno; był opanowany. Oskarżał system. Na sali powstał niezwykły szum. Prokurator, młoda kobieta, nie wytrzymała i wyskoczyła z krzykiem ze swego miejsca, próbując go zastraszyć pięcioma latami więzienia za fałszywe zeznania. Natomiast sędzia był chyba pod wrażeniem słów Emila, ponieważ zadawał mu pytania życzliwym tonem i cały czas zachowywał się wobec niego bardzo delikatnie. Spytał, czy syn może podać nazwiska funkcjonariuszy, którzy biciem wymusili na nim fałszywe zeznania. Czy to por. Jan Pol? Jerzy Czemielipski? „Nie, ci panowie mnie nie bili. Ci panowie byli uprzejmi, zaprzyjaźniali się ze mną. Oni już tylko zapisywali efekt pracy tamtych panów, tych od bicia.” Sędzia kazał to koniecznie zaprotokołować i jeszcze raz poprosił syna o podanie nazwisk funkcjonariuszy, którzy go bili. Syn odpowiedział: „Ci panowie, kiedy biją, nie przedstawiają się, ale jestem gotów w każdej chwili ich rozpoznać”. Znowu na sali szum. A pani prokurator znów zaczęła krzyczeć: „Jak świadek śmie mówić takie rzeczy i czy wie, co mu za to grozi?!”. […]
Przez zeznania Emila sąd nie mógł wydać żadnego wyroku. Marek wrócił do aresztu, a Emil do szkoły. Termin następnej rozprawy został wyznaczony na 17 czerwca.
Warszawa, 17 maja
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Kiedy minęła 20.00, czyli godzina milicyjna, a syn nie wrócił do domu, natychmiast pobiegłam do Huberta [sąsiada, z którym przyjaźnił się Emil Barchański], ale go nie zastałam. Pognałam więc do Krystyny na Wałową, ale tam też nie było Emila. Około 21.00 znowu poszłam do Huberta. Właśnie przed chwilą wrócił. Miał mokre do kolan spodnie, pobrudzone piaskiem. Wręczył mi smycz i obrożę psa, szkolną torbę z książkami syna, jego zegarek, sportową letnią koszulkę i legitymację szkolną. Ze słów Huberta zrozumiałam, że Emil został po godzinie milicyjnej gdzieś tam, na lewym brzegu Wisły, w samych szortach oraz sandałach. Bez koszuli, torby i bez legitymacji szkolnej.
Warszawa, 3 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Następnego dnia, w piątek 4 czerwca, Krystyna zorganizowała grupę młodzieży, do której dołączyli moi przyjaciele mieszkający w sąsiedztwie. Wszyscy wyruszyli na poszukiwania Emila. Rozumowaliśmy tak: przecież nie mógł wracać do domu półnagi; na pewno skrył się gdzieś w krzakach i przenocował — na szczęście noc była bardzo ciepła; a teraz, rano, pewnie czeka na jakąś okazję, aby wrócić do domu. Trzeba go odnaleźć. Takie rozumowanie zasugerowała wszystkim opowieść Huberta [sąsiada, z którym przyjaźnił się Emil Barchański]. Uwierzyliśmy, że widział Emila całego i zdrowego na drugim brzegu Wisły. To była z naszej strony naiwność.
Grupa ludzi poszukujących syna przeszła kilometry nadwiślańskich brzegów, po lewej i prawej stronie rzeki. Kiedy wszyscy wrócili, spotkaliśmy się na Wałowej, gdzie wspólnie doszliśmy do wniosku, że Emil na pewno został aresztowany.
Oboje z mężem poszliśmy więc do Pałacu Mostowskich. […] W Pałacu Mostowskich powiedzieli nam to samo, co w marcu: „Nie ma tu takiego”. […]
Poszłam więc na Jezuicką. Dyżurujący tam milicjant przyjął ode mnie zdjęcie i formularz o zaginięciu, a gdy wychodziłam z komisariatu, powiedział mi, abym raczej szykowała trumnę, bo żywego już go nie zobaczę.
Warszawa, 4 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
W sobotę, 5 czerwca, zadzwoniono rano do Huberta z Komisariatu Rzecznego. Miał mi przekazać informację, że na pięćsetnym kilometrze Wisły, w okolicach Miedzeszyna, wyłowiono zwłoki mężczyzny — około 25 lat, wysoki blondyn. Syn był szatynem i miał 17 lat. Istniała więc możliwość, że to nie on. Powiedziano mi, iż zwłoki zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej na ulicy Oczki, ale — ponieważ w sobotę i niedzielę prosektorium jest zamknięte — by zidentyfikować ciało, mam przyjść dopiero w poniedziałek 7 czerwca o godzinie 8.00. Być może jest to mój syn, bo zgadza się opis ubrania; mężczyzna ma na sobie tylko białe męskie slipy, sportowe szorty i brązowe sandały.
My jednak nadal szukaliśmy Emila, ponieważ nie przyjęłam do wiadomości tej informacji.
Warszawa, 4 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
W poniedziałkowy ranek, 7 czerwca, musiałam spełnić ten koszmarny obowiązek matki — musiałam zidentyfikować zwłoki syna... Wchodzę do kostnicy na Oczki i od razu rozpoznaję ciało Emila. Jest w strasznym stanie. Wygląda jak wielka, monumentalna rzeźba. Jest napuchnięte, nabrzmiałe, ogromne, chyba dwumetrowej długości. Na szyi otwarta rana, w której kłębią się białe robaki. Jestem wstrząśnięta tym widokiem. Na moich oczach robaki jedzą ciało mojego syna.
Wygląd zwłok znacznie różnił się od tego, który później widziałam na zdjęciu zrobionym przez funkcjonariusza Komisariatu Rzecznego, zaraz po wydobyciu ciała z wody. Na tamtej fotografii syn miał na szyi tylko siną pręgę i wyglądał, jakby spał na plaży. Świadczyło to o jednym. Zwłok Emila celowo nie włożono do chłodni, a ponieważ panował straszny upał, ciało zaczęło się szybko rozkładać. Wszystkie zmiany i ślady na ciele można było teraz wytłumaczyć rozkładem... W całej kostnicy, gdzie obok leżało jeszcze kilka odkrytych ciał, to były jedyne zwłoki o tak zmienionym wyglądzie. Tak jakby specjalnie poddano je obróbce termicznej, by jak najmniej nadawało się do identyfikacji.
Warszawa, 7 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
16 czerwca w kościele św. Jacka przy ulicy Freta odbyła się msza żałobna, którą odprawił dominikanin o. Krzysztof Kasznica, były kapelan AK.
W kościele byli prawie wszyscy koledzy syna. Był też dyrektor liceum, profesor Kaliński, a także większość nauczycieli. Nad grobem Emila pochyliły się sztandary szkoły. Przyszli przedstawiciele Komitetu Prymasowskiego, przybyli także ci, którzy byli obecni na sali sądowej i pamiętali zeznania Emila na sprawie Tomka [Sokolewicza] i Marka [Marciniaka]. Ludzie znajomi i zupełnie mi obcy wypełniali po brzegi ogromny kościół.
Warszawa, 16 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.